Loading

Gazetka Parafialna nr 45

Picture of Autor

Autor

Ks. prot. mgr Andrzej Opolski

Cuda św. Jana Kormiańskiego

CUD DARU ŻYCIA ZUZI !

To był trudny, choć duchowo wspaniały czas.

Zuzia  – córka ks. Andrzeja i Matuszki Krystyny Opolskich – chora na mukowiscydozę po urodzeniu i po 3 operacjach leżała nieprzytomna na OIT.

Baciuszka Andrzej pojechał do Chmielowa na Białorusi, gdzie znajduje się Monaster Przemienienia Pańskiego i gdzie jego przełożonym jest o. Serafim. Tata Zuzi był tam kilka razy i opowiadał swymi modlitwami  Bogu na tym świętym miejscu o umierającej Zuzi. Z tą historią zapoznał się o. Serafim. Wznosił  i on  swe modlitwy do Boga za Zuzię . Pewnego razu zapytał tatę Zuzi czy w jego cerkwi jest ikona św. Jana Kormiańskiego. Baciuszka Andrzej odpowiedział, że na pewno nie ma, a nawet to, że nie zna takiego świętego. Ihumen Serafim zwróciwszy się do swego kielejnika, poprosił by ten przyniósł ikonę św. Jana. Powiedział też, by przyjechać za jakiś czas po relikwie św. Jana, które to on z wielką radością przekaże do cerkwi w Boratyńcu Ruskim, by przed tą ikoną z relikwiami modlić się o uzdrowienie Zuzi i by wszyscy wierni przybiegali do tego wielkiego świętego ze swoimi prośbami. Ikona wraz z cząsteczką relikwii św. Jana Kormiańskiego tak oto za przyczyną woli Bożej i historii chorej Zuzi trafiła do cerkwi św. Anny w Boratyńcu Ruskim. Był to wrzesień 2007 r. Siódmego października 2007 r., ikona został uroczyście wniesiona do cerkwi i w niej pozostaje do dnia dzisiejszego (ikona z 3 strony niniejszej gazetki). Następnie rodzice Zuzi – ks. Andrzej i Krystyna Opolscy – podarowali do swojej cerkwi nową pisaną ikonę rozmiarami 90 x 60 cm. na złoconym tle (ikona z 1 strony niniejszej gazetki). W  grudniu 2018 roku, tata Zuzi o. Andrzej udał się na pielgrzymkę do Kormy na Białorusi skąd przywiózł podarowaną cząsteczkę relikwii, która znajduje się od tego momentu  w  dużej ikonie na zawsze.

Dzielenie się majątkiem. Ojciec Jan do końca swoich dni pomagał wdowom i sierotom. Umiał dzielić się z ludźmi wszystkim, co miał. Pewnego razu przyszła do św. Jana wdowa. Jej mąż zginął w czasie pierwszej wojny światowej, zostawiając pięcioro dzieci. Wdowa ze łzami prosiła o kawałek chleba, ponieważ nie była w stanie wykarmić swoich pociech. Baciuszka, widząc jej czystą duszę, dał jej wyjątkową jałmużnę. Oddał jej swoją krowę ze słowami Twoim dzieciom bardziej się przyda niż mnie.

Innym razem duchowny zauważył, że powolutku znika drewno z szopy. Ktoś nocą podbiera mu zapasy drewna. Nocą baciuszka usiadł w szopie i modlił się, czytając modlitwę Jezusową (Hospodi Iisusie Chrystie, pomiłuj mia hresznaho). Przyszła wdowa, przeżegnała się i nałożyła sobie w chustkę drewna. Wtedy św. Jan powiedział Poczekaj Mario, pomogę ci podnieść, bo to ciężkie. Wdowa, przyłapana na gorącym uczynku, zdenerwowała się i zaczęła prosić o wybaczenie. Wtedy święty powiedział Niech ci Bóg błogosławi, bierz drewno, rozpal w piecu, aby dzieciom było ciepło. Mnie Bóg posłał, skorzystaj i ty, aby dzieci nie marzły. Od tej pory całą zimę wdowa przychodziła w dzień, bo jej baciuszka na to błogosławił.

Modlitwa. Św. Jan bardzo lubił modlić się nocami. Opowiadał jego parobek Wracam w nocy ze spotkań z młodzieżą, a przez okno widać, że u baciuszki pali się świeca, a on stoi na kolanach i modli się do Boga. Rano nie zdążyłem jeszcze dobrze się obudzić, a już o. Jan przeczytał połunoszcznicu i właśnie czyta akafist.

Opowiadała niejaka Eudoksja Po śmierci baciuszki wszyscy chodzili na jego mogiłkę, aby pomodlić się i opowiedzieć o swoim życiu. Porozmawiać ze swoim duchownym, który za życia jeszcze zapowiedział, aby przychodzić do niego jak do żywego i opowiadać o swoich problemach. W roku 1930 Eudoksja wyszła z cerkwi po zakończonej paschalnej jutrzni i zobaczyła na wschodzie blask, idący od cerkwi w niebo, a na niebie prestoł, przed którym ze wzniesionymi rękami klęczał o. Jan i modlił się za ludzi. Kobieta wbiegła do cerkwi i zawołała innych. Wszyscy byli świadkami tego cudownego zdarzenia na Paschę 1930 roku. Wkrótce cerkiew została przez komunistów zamknięta. Ludzie mówili A jednak nasz baciuszka nie zostawił nas, a nadal modli się za nas przed Bogiem.

Wyganianie złych duchów. U pewnego Teodora zachorowała córka. Ludzie poradzili, by zawieźć ją do o. Jana. Po drodze dziewczynka krzyczała Nie chcę do tego starego! On mnie wygoni! W czasie modlitwy bies, mieszkający w dziecku, rzucał ją o ziemię, nie dawał spokoju. Baciuszka z pokorą i łzami w oczach wznosił modlitwy, które Bóg wysłuchał i wyleczył chorą. Rodzice byli bardzo wdzięczni za ocalenie córki i chcieli za to zapłacić. O. Jan powiedział wtedy Jeśli wezmę za to pieniądze, będę miał wielki grzech. Święci Kosma i Damian leczyli, nie biorąc zapłaty. To nie moja zasługa – to dar Boży. Jak darmo dostałem, tak i wam darmo oddaję. Rodzice nie chcieli posłuchać o. Jana. Dali pieniądze parobkowi, który – za niewielką opłatą – zgodził się przekazać je batiuszce po ich wyjeździe. W drodze powrotnej dziewczynka nagle zaczęła krzyczeć nie swoim głosem Daliście, daliście, daliście! W domu duchownego zrobiło się nagle jakieś zamieszanie. O. Jan zorientował się, o co chodziło. Wysłał parobka konno za rodzicami i kazał oddać im pieniądze. Wtedy wszystko wróciło do normy.

            Wieczorem w dzień pamięci św. Mikołaja na grób o. Jana przyjechali ludzie z miasta Homel. Prosili odsłużyć panichidę za batiuszkę (to było jeszcze przed kanonizacją). Wśród nich była Wiera, która od 11 miesięcy nie mogła chodzić. Po złamaniu nogi wykonano kilka operacji, po których nie zginało się jej kolano. Po panichidzie wszyscy wrócili do Homla (około 100 km). Siostra chorej była na mogile o. Jana. Tam do mogiły przyłożyła chustkę, o włożenie której poprosiła Wierę. W odpowiedzi usłyszała Wynieś go z pokoju! Ja nie mogę być razem z nim! On mi bardzo przeszkadza! Po tym zdarzeniu rodzina zdecydowała się zawieźć chorą do Kormy, do św. Jana. Wiera zgodziła się tam pojechać, jednak będąc już przy cerkwi nie chciała wejść. Zaczęła się opierać i krzyczeć. Na panichidę do cerkwi zaprowadzono ją siłą. Przez całe nabożeństwo chora czuła się bardzo źle. Poczuła się lepiej dopiero po panichidzie. Od tej pory było coraz lepiej. Była na akaliście Pokrowu Preswiatyja Bohorodicy. Następnie o własnych już siłach poszła na mogiłkę św. Jana, by podziękować mu za pomoc.

Uzdrowienia. Duchowny Witalij z Kijowa bardzo cierpiał z powodu bólu nóg. Nie mógł już odprawiać nabożeństw, bo nie dał rady stać podczas nich do końca. Pojechał na grób św. Jana, by odsłużyć panichidę na mogile świętego. Po skończonym nabożeństwie wyzdrowiał: jego nogi już nie bolały. Od tej pory mógł odprawiać liturgię, bo jego nogi były zdrowe.

            Opowiadała niejaka Helena, że bardzo bolały ją nogi i stawy. Z trudem chodziła. Bóg doświadczał jej wiarę kolejną chorobą – lekarze zdiagnozowali u niej raka. 2 lutego 1997 r. przeszła ciężką operację, po której rana nie goiła się przez 10 miesięcy. Nie mogła swobodnie chodzić. Nie mogła poruszać się bez laski. 18 maja 1997 r. pojechała do Kormy na służbę i na grób o. Jana. Od ówczesnego archimandryty Stefana usłyszała o życiu, cudach i sile modlitwy baciuszki Jana. Na mogile z płaczem prosiła o pomoc, a w domu modliła się o spokój duszy tego duchownego. Po tygodniu Bóg okazał jej miłosierdzie – Helena zaczęła chodzić bez kuli. Opowiedziała o tym swojemu duchownikowi, który kazał jej jeszcze raz pojechać do Kormy i poprosić o odsłużenie dziękczynnego molebna i panichidy za o. Jana. Było to 8 czerwca. Tego dnia, po skończonych nabożeństwach, Helena poczuła, że minęły jej wszelkie bóle i choroby. Nie ma już bólu nóg i zniknęła zadyszka. Była zdrowa.

Prozorliwost’ – dar przewidywania. Pewna kobieta urodziła słabe dziecko. Jej matka przybiegła do baciuszki Jana, a ten powiedział Szybko idź do swego domu i dwa dni bądź z nim, a ja będę się modlił, aby Pan Bóg uczynił tak, jak Jemu, Stwórcy, będzie się podobało. Dziecko przeżyło dwa dni i zmarło.

            Pewna pobożna dziewczyna modliła się, aby Bóg błogosławił jej spotkać wierzącego chłopaka, by z nim założyć rodzinę. Przyśnił się jej o. Jan i powiedział Przyjdź do mnie na obiad, i tam spotkasz. Dziewczyna poszła rano do cerkwi. Okazało się, że parafianie z innej wsi zamówili panichidę za o. Jana. Byli tam rodzice z trzema synami. Dziewczyna poznała jednego z nich, Pawła, z którym przeżyła całe swoje życie. Do końca dziękowała batiuszce za wskazanie dobrego męża.

            Opowiadały mniszki z monasteru przy cerkwi, w której złożone są relikwie św. Jana. W sobotni wieczór przyjechały z Homla cztery samochody z młodzieżą. W sumie 20 osób. Naprzeciw cerkwi (przez ulicę) jest bar. Młodzież bawiła się w tym miejscu prawie do rana. Tylko jeden z chłopaków przyszedł do cerkwi. Był ciekawy, co to za miejsce. Z uwagą słuchał opowieści o życiu świętego Jana. Zaczął czytać na jego temat. Pokłonił się relikwiom – mniszki śmiały się z niego, bo nie wiedział, co znaczy pokłonić się świętemu. Wszystko mu wytłumaczyły, bo pochodził z niewierzącej rodziny. Nic nie wiedział o prawosławiu. Poszedł do baru dopiero wtedy, gdy jego koleżanki i koledzy skończyli zabawę. Pojechali do domu. Nazajutrz po służbie siostry dowiedziały się, że wszystkie auta miały straszny wypadek (alkohol i brawura), że wszyscy zginęli. Okazało się później, że przeżył jeden chłopak. Właśnie ten, który sobotnią noc spędził w cerkwi, przy relikwiach św. Jana. Nic mu się nie stało, gdy wszyscy zginęli. Co się dzieje z nim teraz? Siostry nie wiedzą.

            Moje świadectwo być może nie jest prawdziwe. Niech Bóg osądzi. Po skończonym gimnazjum powiozłem swego syna do Warszawy na egzamin wstępny do liceum, które w rankingach ogólnopolskich zajmowało wtedy 12 miejsce. Bardzo wysoki poziom. Chłopak poszedł na egzaminy, a ja czekałem w samochodzie na ich koniec. W tym czasie czytałem akafist do św. Jana. Prosiłem podczas modlitwy, aby Bóg dał mojemu dziecku to, co będzie mu dobre i przybliży go do zbawienia. Następnego dnia były kolejne egzaminy i kolejny akafist. Prośba ta sama. Wrócił mój syn i powiedział, że egzaminy zdał, ale nie został przyjęty. Chwała Ci, Boże! Widać tak będzie dobrze. Później dowiedziałem się, że niektórzy z uczniów tego liceum biorą amfetaminę, bo dzięki niej uczą się szybciej i więcej. Inaczej trudno zaliczyć przedmioty. Chwała Ci, Boże, że nie został przyjęty!

Loading